Ten lepszy, kto ma wyższą średnią?

Ten lepszy, kto ma wyższą średnią?

Autor: Piotr Bachoński

Piotr Bachoński absolwent Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu – filologia polska; ukończył podyplomowe studia z informatyki, zarządzania oświatą oraz Podyplomowe Studia Liderów Oświaty; nauczyciel, wicedyrektor szkoły, ekspert ds. awansu zawodowego nauczycieli; uzyskał trzy certyfikaty trenerskie; prowadzi szkolenia, warsztaty, webinaria z zakresu motywacji, oceniania, wizualizacji, myślenia krytycznego; autor i opiekun e-kursów dla nauczycieli, w tym dla nauczycieli języka polskiego; realizuje procesy kompleksowego wspomagania szkół; prelegent konferencji SEO, OSKKO, międzynarodowej Konferencji TOC; publikował w „Dyrektorze szkoły”.


Na boisko wychodzą dwie drużyny piłkarskie. Przed meczem spisujemy liczby z koszulek zawodników, sumujemy i wyciągamy średnią. I już wiemy, która drużyna jest lepsza. Ta, która ma wyższą średnią! Głupie? Jasne, że głupie! Tyle, że oznacza to, że równie niemądrze postępujemy na koniec każdego roku szkolnego. Obliczamy średnią wystawionych uczniom ocen, by później niektórym z nich wręczyć świadectwa z wyróżnieniem. Mniej więcej rok temu napisałem tekst Paskoza, skrajny przejaw ocenozy. Podawałem w nim powody, dla których uznawanie tych, którzy otrzymują świadectwo z biało-czerwonym paskiem za najlepszych uczniów, nie musi oznaczać, że są rzeczywiście najlepsi. Dzisiaj powód kolejny –  brak podstaw dla wyliczanej w ten sposób średniej ocen.

Wróćmy do piłkarzy. Cyfry, które pojawiają się na ich koszulkach, nie mają żadnej wartości liczbowej. Dziewiątka na koszulce Lewandowskiego nie oznacza żadnej konkretnej wartości. Dziewięć czego? Meczy, bramek, przebiegniętych po boisku kilometrów, kontuzji? Nie, dziewiątka na koszulce „Lewego” i innych piłkarzy to etykieta. Ma pomóc widzom i komentatorom rozpoznać zawodników na boisku. „Klasyczna dziewiątka” to najbardziej wysunięty do przodu piłkarz, środkowy napastnik. Jest to więc etykieta, która ma dość konkretne znaczenie, ale nie ma wartości liczbowej.

Spójrzmy teraz na stopnie. Ich oznaczenia, cyfry, są takimi samymi etykietami. Ukrywają konkretne znaczenie. Celujący (6) to zgodnie ze słownikiem języka polskiego – wzorowy; dostateczny (3)  to wystarczający, zadowalający. Jaką w takim razie wartość liczbową ma ocena oznaczana etykietą 3? Trzy czego? Rozwiązanych zadań, wymienionych stolic, wzorów, definicji? Każdy nauczyciel raczej się żachnie i powie, że etykieta 3 oznacza, że kryteria wykonania pracy zostały wypełnione w stopniu dostatecznym. Czyli, na przykład, uczeń tworząc formę wypowiedzi, posługiwał się językiem w sposób komunikatywny. Jaką wartość liczbową ma posługiwanie się językiem w stopniu komunikatywnym? Skoro więc oceniamy, w jakim stopniu uczeń spełnił kryteria postawionych przed nim zadań, dlaczego próbujemy później wyliczać średnie tych ocen?

Otóż bierze się to z nieporozumienia uświęconego długą tradycją. Ktoś kiedyś wpadł na pomysł, że wpisywanie do dzienników ocen w ich pełnym brzmieniu będzie zbyt kłopotliwe. Należy więc oznaczyć je etykietami, w tym wypadku cyframi. Najwyższa cyfra będzie oznaczała najlepszą ocenę, a najniższa –  najgorszą. A mogło być przecież na odwrót. Najniższa cyfra mogłaby oznaczać najlepszą ocenę. Tak jak na podium. Najlepszy zawodnik to ten z numerem jeden – 1. Jak wyglądałaby średnia ocen, gdyby  celującej przypisano etykietę 1, a niedostatecznej 6? A gdyby ktoś wpadł na taki pomysł, jak w Stanach Zjednoczonych Ameryki i oznaczył oceny literami alfabetu? Jak wtedy można byłoby obliczyć średnią ocen: A, D, E, F, F? Nie byłoby można. W polskim systemie edukacyjnym mamy jednak pecha polegającego na tym, że oznaczyliśmy stopnie cyframi i wbrew logice upieramy się, że stoi za nimi konkretna wartość liczbowa i dzięki temu możemy obliczać średnią.

Dlaczego pecha? Otóż etykiety, jakimi oznaczyliśmy oceny, są przenoszone na uczniów. Mówimy więc  (my – nauczyciele, rodzice i sami uczniowie) o osobach szóstkowych, piątkowych, dwójkowych. I poprzez takie etykietowanie (które samo z siebie jest uznawane za zjawisko szkodliwe, zakłamujące rzeczywistość), powodujemy, że uczniowie oceniają  swoją wartość w zależności od tego, czy są „czwórkowi”, czy „trójkowi”. Wobec tego należy zadać po raz setny pytania: Czy ci „szóstkowi” naprawdę są najmądrzejsi i zawsze najlepiej sobie radzą w życiu? Jak wygląda samoocena tych „dwójkowych”? Co w końcu myślą uczniowie o instytucji, która opisuje ich i wartościuje według takich etykiet? Czy dziwi nas, że odrzucają ją i się przeciw niej buntują?

Proces oceniania jest niezbędny, aby zachodziło uczenie się i musi uczeniu się  cały czas towarzyszyć. Łączenie oceniania z oznaczaniem stopni etykietami (cyframi) proces uczenia się bardzo utrudnia, a często po prostu zastępuje. Polska edukacja będzie lepsza, gdy przestaniemy wyliczać średnie i skończymy z „paskozą”. Przyjrzyjmy się w ostatni piątek czerwca uczniom, którzy nie wyjdą odebrać świadectw z wyróżnieniem i spróbujmy odczytać z ich postawy, mowy ciała i zachowania, co czują.