Motywacja to podstawa

Motywacja to podstawa

Autor: Piotr Bachoński

Piotr Bachoński absolwent Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu – filologia polska; ukończył podyplomowe studia z informatyki, zarządzania oświatą oraz Podyplomowe Studia Liderów Oświaty; nauczyciel, wicedyrektor szkoły, ekspert ds. awansu zawodowego nauczycieli; uzyskał trzy certyfikaty trenerskie; prowadzi szkolenia, warsztaty, webinaria z zakresu motywacji, oceniania, wizualizacji, myślenia krytycznego; autor i opiekun e-kursów dla nauczycieli, w tym dla nauczycieli języka polskiego; realizuje procesy kompleksowego wspomagania szkół; prelegent konferencji SEO, OSKKO, międzynarodowej Konferencji TOC; publikował w „Dyrektorze szkoły”.

Artykuł jest kontynuacją publikacji “Dobrostan czy motywacja?“, który ukazał się na łamach blogu eksperckiego KAILEAN kilka tygodni wcześniej.

Każdy chyba nauczyciel przeżywał w swojej karierze takie lekcje. Temat wydaje się ciekawy i o dziwo praktyczny. Przygotowujesz więc atrakcyjne pomoce, świetne ćwiczenia, ciekawe zadania. Jesteś pewna/pewny, że tym razem będą to świetne zajęcia, wchodzisz do klasy i… widzisz apatyczne spojrzenia, ciała uczniowskie polegujące na ławkach w najbardziej nieprawdopodobnych pozach, zmęczenie, znudzenie, ziewanie. Mogłoby się wydawać, że dzieje się tak dlatego, ponieważ uczniowie instynktownie nastawiają się na to, że czeka ich kolejna „standardowa” lekcja i tak manifestują swoje oczekiwania.

Pewnego razu postanowiłem więc nie dać im żadnych szans. Przygotowałem grę edukacyjną, zadania multimedialne, atrakcyjne (będę się przy tym upierał) ćwiczenia w grupach. Pękając z pedagogicznej dumy, zaprezentowałem uczniom możliwości pracy na tej lekcji i stwierdziłem: Wybór tego, co chcecie robić należy do was! Co więc dzisiaj chcecie robić? I ku swojemu osłupieniu po chwili otrzymałem komunikat: Dzisiaj chcemy robić NIC! Dosłownie tak brzmiał.

Od tamtej lekcji minęło kilka dobrych lat i dzisiaj już wiem, że ówcześni moi uczniowie przeszli ostry, wytrwały trening demotywacyjny. I żeby nie było wątpliwości, nie winię za to moich kolegów z tamtych lat (siebie oczywiście też nie winię). Po prostu, stereotypowa szkoła systemowa jest tak skonstruowana, aby sukcesywnie gasić motywację wewnętrzną uczniów. W efekcie doprowadza to do sytuacji, jak ze znanego dowcipu z okresu PRL, kiedy to na budowie wszyscy pracownicy biegali w szaleńczym tempie z pustymi taczkami. Jeden z nich zapytany przez przechodnia, o co chodzi, odparł: Panie, roboty tyle, że nie ma kiedy taczek załadować! 

Bardzo często podobnie dzieje się w szkole, roboty tyle (podstawa, kompetencje, wychowanie patriotyczne, bezpieczeństwo…), że „latamy” z pustymi taczkami i niby robota wre, i dzieje się dużo, a efekty jakby mizerne. Nie ma wyjścia, trzeba załadować taczki, czyli sprawić, aby uczniom się chciało. I tutaj garść bardzo dobrych informacji. Zupełnie inaczej niż na budowie, w szkole można jednocześnie biegać z taczkami i je ładować. Budować motywację uczniów, jednocześnie omawiając wszystkie niezbędne treści, kształtując umiejętności i rozwijając pożądane postawy. O tym jak to się dzieje, za chwilę. Najpierw kilka słów o motywacji.

Temat motywowania uczniów wraca w dyskusjach o uczeniu się jak bumerang. I słusznie, ponieważ jak udowodnili neurodydaktycy, ludzkiego mózgu nie da się zmusić do uczenia. On uczy się tego, czego chce. A chce się nauczyć, kiedy jest do tego zmotywowany. Dlatego problem motywowania uczniów jest tak istotny, być może najważniejszy.

Dobra wiadomość jest taka, że wiemy już dość dokładnie, jak motywować uczniów do nauki. Potrzebny jest im konkretny cel działań, zapewnienie autonomii i sprawdzone strategie uczenia się, którymi mogą się posłużyć. Z kolei techniki i metody uczenia się  wykorzystywane w realizowaniu strategii mają pozwolić na nawiązywanie do wiedzy, którą się już ma (nic bardziej motywującego niż świadomość, że jest się osobą, która wie). Ponadto mają pomóc uczniowi na zdobywanie świadomości samego procesu uczenia się, obserwowania własnych postępów i rozwoju (znowu czynnik motywujący nas do działań – postrzeganie samych siebie, jako osób kompetentnych).

Co najważniejsze możemy w tym celu wykorzystywać bardzo proste techniki uczenia się. Czas na konkretny przykład. Wszystkie rodzaje pytań to technika, w której chodzi o to, by uczniowie zadali pytania o rzecz, pojęcie, definicję:  Co? Kto? Kiedy? Gdzie? Dlaczego? Jak? Wyobraźmy sobie, że stosujemy ją, omawiając doświadczenie Benjamina Franklina prowadzące do wynalezienia piorunochronu. Uczniowie oglądają fragment filmu lub czytają tekst. Pierwsze pytania: Co? Kto? Kiedy? Gdzie? dotyczą wiedzy faktograficznej. Dlaczego? – rozumienia. Uczeń musi tu odpowiedzieć sobie na pytania: Czym jest wyładowanie atmosferyczne? Dlaczego jest odprowadzane do ziemi? Odpowiadając na pytanie: Jak? wcale nie powinniśmy mieć ambicji zlecania uczniom konstruowania lub projektowania piorunochronów. Ilu z nich w dorosłym życiu będzie się tym zajmować? Promil? Odrzucą więc takie działania jako nieżyciowe. Inaczej z pytaniami: Jak się zachować w czasie burzy? Jaką przyjąć postawę w otwartym terenie? Dlaczego kucając, trzeba mieć złączone stopy? Odpowiedzi dotyczą życia (dosłownie) każdego z nas i pozwalają uczniom zrozumieć, że wiedza teoretyczna o elektryczności ma bardzo bezpośredni związek z ich światem.

Spójrzmy jeszcze na to ćwiczenie z metapozycji. Pozwala ono uczniowi nawiązać do wiedzy lub poznać nowe zjawiska. Prowadzi ucznia od prostszych czynności umysłowych – pamiętanie (Co? Gdzie? Kiedy?) przez bardziej skomplikowane – rozumienie (Dlaczego?) po zastosowanie (Jak?). Mamy więc tu całą taksonomię Blooma.

Cel? Postawiłbym wprost: Jak przeżyć w czasie burzy? Ta na pozór prościutka technika niesie w sobie olbrzymi potencjał edukacyjny i może być jednym z wielu kroków prowadzących dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu do budowania motywacji do uczenia się.